Dolina Chochołowska, Iwaniacka Przełęcz, Ornak, Siwe Skały i Koziczka :-)

„Bo nowy dzień wstaje, bo nowy dzień wstaje …” Kolejny dzień naszych przygód w Tatrach Zachodnich rozpoczynamy wcześnie rano, ze względu na jakże wyjątkowo sprawdzającą się prognozę o deszczu około godziny dwunastej już kolejny dzień z rzędu. Na Iwaniacką Przełęcz wchodzimy szlakiem żółtym, który już na samym początku wita nas błotkiem wyprodukowanym przez sprzęt wywożący ścięte drzewa z lasu. Na szczęście błotko się kończy i zaczyn szlak ułożony z kamieni niestety nie tak go pamiętamy z zeszłego roku. W tym roku jest on miejscami bardzo zniszczony wyczynami halnego z 2013, a w zasadzie miejscami nie ma go wcale i trzeba iść korytem Iwaniackiego potoku, który na szczęście dzisiaj tędy nie płynie. Przez chwilę boimy się, że po zejściu ze szlaku już nie będzie miejsca żeby na niego wrócić na szczęście nasze obawy nie spełniają się. I dalej pniemy się w górę po drodze mijamy olbrzymią ilość prawdziwków wychylających zachęcająco swoje kapelusze spod trawy. Aż chciało by się je pozbierać.

Docieramy na Iwaniacką Przełęcz chwila na zdjęcia i żelki i ruszamy w dalszą drogę.

Idziemy dalej na górę zielonym szlakiem. Wejście dzisiaj tam wygląda jakby się miało nigdy nie skończyć co myślę, że to już tutaj to jeszcze jeden zakręt i kolejny i kolejny. W końcu jesteśmy na górze widoki piękne jak zawsze kiedy świeci słońce. Ale chmurki już dają o sobie znać i powoli nadciągają nad szczyt.

Wędrujemy dalej szczytami Ornaku do Siwych Skał. Trzymamy dość dobre tempo, żeby zdążyć zejść na dół przed deszczem. Przed nami Siwe Skały. Bardzo przyjemne podejście trzeba poskakać po skałach jak koziczki. Tuż za zakrętem naszym oczom ukazuje się piękna dorodna koziczka. Jest w pewnej odległości od nas więc nie możemy jej za dobrze uchwycić na zdjęciu, ale wrażenie nie zapomniane to pierwszy raz kiedy widzę osobnika tego gatunku na żywo 🙂 .

Decydujemy się powrót czarnym szlakiem w dół Doliną Starobociańską, bo chmury nadciągają coraz groźniejsze. Starobociański Wierch zostawiamy za swoimi plecami. Kiedyś na niego wrócimy. W połowie drogi spotykamy pierwszą osobę na szlaku jest nią miła pani, która ucina sobie z nami krótką pogawędkę rozmawiamy o górach o schroniskach. Ona opowiada nam o tym jak to się stało, że jest dzisiaj na szlaku i dlaczego sama, bo owszem przyjechała z koleżanką do Zakopanego i po długich bojach wyciągnęła ją na spacer do Murowańca, po którym ona była wykończona i oświadczyła jej następnego dnia, że ona to woli pojeździć swoim nowym super extra samochodem. W związku z tym spotkana przez nas pani niewiele myśląc, bo kocha góry, wzięła plecak i przyjechała na wędrówkę po Tatrach Zachodnich. Mówiła, że wstąpi do schroniska w Chochołowskiej jak będzie schodzić i że może się spotkamy. Niestety już jej nie spotkaliśmy. Przestrzegła nas jeszcze przed strasznym błockiem na dole szlaku, ale myślałam szczerze, że gorzej niż jak wchodziliśmy nie będzie. Jakże się myliłam. W życiu nie pomyślałabym, że szlak będzie tak zniszczony i to nie natura tylko ludzie wywożący drzewo. Przykre jest to, że tak są tam zniszczone szlaki, żadnego obejścia miejsca, które jest nie dość, że totalnie rozjeżdżone to jeszcze w wielu miejscach nie ma przejścia i trzeba skakać po ściętych kłodach drzew. Trasa, która według mapy zajmuje jakieś 30 min nam zajęła przez to wszystko dwa razy albo więcej czasu. No, ale na szczęście wychodzimy w końcu z lasu na drogę prowadzącą do schroniska i docieramy do schroniska tuż przed deszczem, a w zasadzie wielką ulewą z burzą. Była to burza, kóra spowodowała w nocy podtopienia w małopolskich wsiach Tu jeszcze jeden widok z dzisiaj, który zapadł nam w pamięci i schroniskowa ćma obfotografowana z racji braku lepszego zajęcia w trakcie ulewy.

Dolina Chochołowska, Grześ, Rakoń, Wołowiec, Ostry Rohacz

Wstawaj szkoda dnia … Drugiego dnia wstajemy wcześnie, bo w tym roku prognozy pogody nie są zbyt korzystne. Ta na dzisiaj mówi, że jakoś po 12 ma zacząć padać. Swoją wędrówkę rozpoczynamy od żółtego szlaku prowadzącego na Grzesia, szczyt, który w zeszłym roku nie uraczył nas widokami bo dotarliśmy tam w ulewie i chmurach. Dzisiejszej wędrówce na Grzesia na szczęście towarzyszy nam słońce zdobywamy wysokość i docieramy do szczytu. Jakież wielkie jest nasze zaskoczenie gdy okazuje się, że w zeszłym roku był tak słaba widoczność, że na samym szczycie pogubiliśmy się i w rzeczywistości nie zdobyliśmy szczytu tylko słupek graniczny stojący tuż obok szczytu 😛 . A dzisiaj widoki przepiękne 🙂 .

Kolejnym szczytem dzisiejszego dnia jest Rakoń. Wędrówka niebieskim szlakiem jest miła i przyjemna na szlaku jesteśmy praktycznie sami tylko gdzieś tam w oddali widać sylwetki innych osób. Zdobywamy Rakoń, z którego idziemy dalej na Wołowiec. A już stąd po krótkim odpoczynku podejmujemy decyzję o przejściu na słowacką stronę i zdobyciu Ostrego Rohacza. Pasmo Rohaczy robi naprawdę imponujące wrażenie na tle polskich Tatr zachodnich. Podejście już pod sam szczyt pnie się w górę po skałach trzeba trochę się po wspinać z wykorzystaniem rąk ta część podejścia jest naprawdę fajna . Jednak na samym końcu dosłownie parę metrów przed szczytem są łańcuchy i o ile pierwszy to zwykły łańcuch do podejście po stromej skale o tyle dalej trasa robi na nas wrażenie. Bo trzeba przejść przez skalną półkę, na której jest dosłownie parę centymetrów na stopę trzymając się łańcucha idącego w poprzek skały, a w dole przepaść wielka tak, że jak ci się noga powinie to będzie się długo leciało w dół. Na tym kończymy naszą wędrówkę na Rohacze. Czas na powrót bo prognoza jest nieubłagana. Żeby dojść do szlaku prowadzącego w dół do schroniska musimy wdrapać się z powrotem na Wołowiec. Schodząc słyszymy już grzmoty, a że ja się boję burz cieszę się, że już nie zostało na daleko do schroniska. Tego dnia pogoda nam pozwoliła zobaczyć kawał pięknych widoków, a o to dowody naszej wędrówki 🙂 .